Wrócę, bo kocham Majkę i Gregora.
A teraz bywam TU, bo muszę się wypisać bez sensu.

środa, 8 lutego 2017

[02] Oszukany przez wszystkich


Denerwuję się.
Spojrzenie w dół, tak dobrze znany mi widok. Tyle razy patrzyłem na to z lekkim uśmiechem, skoncentrowany, pewny siebie.
Tak bardzo chciałbym wrócić do tamtych czasów. Tak bardzo chciałbym odzyskać to, co straciłem, częściowo przez własną głupotę.
Ale czasu nie da się cofnąć, ze szczytu spadłem na samo dno, zniszczyłem życie kogoś, kogo kochałem, stałem się pośmiewiskiem, błaznem, głupcem. Głupimi decyzjami, a właściwie jedną głupią decyzją, od której wszystko się zaczęło, zepsułem wszystko, co tak mozolnie układałem praktycznie przez całe swoje życie.
Spojrzałem przez wielkie okno na miasto, które przecież kocham, które od dawna jest moim domem. A centrum tego domu zawsze było miejsce, w którym stałem, moja ukochana, święta Bergisel, jej charakterystyczna sylwetka, wieża, przeciwstok, cmentarz, który widać z belki startowej. Moje miejsce na ziemi. Tu zawsze czułem się najlepiej, najbezpieczniej, najspokojniej. Tu oświadczyłem się ukochanej, tu zawsze przychodziłem pomyśleć, kiedy miałem jakikolwiek problem. Moje miejsce, moja wspaniała, majestatyczna Bergisel.
Czas przeszły. Już nie ma pewności, już nie ma spokoju. W zasadzie nic już nie ma. Kupiłem mieszkanie tutaj, w Innsbrucku, wyprowadziłem się z Rumy, bo Innsbruck daje mi większą anonimowość. Nadal wszyscy mnie znają, ale przywilejem dużych miast jest wzajemna ignorancja społeczności. Coś, czego nagle bardzo potrzebuję. Być niewidzialnym.
Od kilku miesięcy szukam w sobie siły, by wrócić, bo przecież o niczym innym nie marzę. Ale niczego się tak bardzo nie boję. Presja oczekiwań przytłacza. Przecież ja powinienem zawsze wygrywać, zawsze być na szczycie. A co, jeśli już nie potrafię? Nie, jeśli nie mam kogoś, komu mógłbym dedykować każde moje zwycięstwo?
Chyba najbardziej przytłacza mnie właśnie samotność, ta ostentacyjna nieobecność, cisza, pustka. Nie umiem być sam, a teraz nie mam wyboru.
Udaję, że sobie radzę, że wracam, krok po kroku, że już się nie mogę doczekać. Udaję, że się nie boję i udaję, że nie przeszkadza mi zbyt duże i zbyt ciche mieszkanie. Że wszystko jest w porządku, że nie wzrusza mnie już ta samotność.
Udaję, bo udawanie mam już chyba we krwi, opanowane do perfekcji. Oszukiwanie innych. Granie swojej roli, zakładanie kolejnych masek. Bo tak jest prościej, niż tłumaczyć każdemu, dlaczego wcale nie jest w porządku. Dlaczego wcale nie jest ze mną dobrze.
Odwrócił się od okna, przymykając oczy. Doskonale znany mu widok, na który nie mógł już patrzeć. Pokryty igielitem zeskok, po którym sunął właśnie jakiś dzieciak, dopiero uczący się skoków na skoczni o takim rozmiarze. Idzie młodość. Może to już czas odsunąć się na stałe? Zrobić miejsce tym młodym, zdolnym? Jest ich przecież coraz więcej, nie tylko w tym kraju. Może to już czas, może nie powinien był zawieszać kariery, tylko od razu ją zakończyć?
– Skaczesz?
Krótkie pytanie, pozornie proste. Krótka odpowiedź, tak lub nie. A on znowu zaczął się wahać.
– Jeszcze nie dziś – mruknął w końcu, zerkając znowu przez okno na igielitowy zeskok. – Wolę uważać na tę nogę.
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Łatwiej powiedzieć, że obawiam się odnowienia kontuzji, niż że paraliżuje mnie strach przed powrotem. A jeszcze bardziej niż powrotu, boję się kolejnych porażek. Ale tego nikt przecież nie wie.

And somehow you've got everybody fooled.

Muzyka dobiegająca z mieszkania niżej nie była jakoś szczególnie głośna, ale przerywała ciszę, której tak bardzo pragnął. Przewrócił oczami, kiedy po raz kolejny usłyszał pierwsze nuty popularnej piosenki Emeli Sandé. Kiedyś lubił ten utwór. Kiedyś lubiła go jego narzeczona.
Westchnął cicho, wpatrując się w ścianę wypełnioną zdjęciami z Norwegii. Ukochany kraj, zaraz po Austrii. Planowali tam podróż poślubną. Cholera, Schlierenzauer, nie rozklejaj się tu jak baba.
Piosenka cały czas rozbrzmiewała w mieszkaniu pod nim, drażniąc, zakłócając spokój, którego tak pragnął. Ponownie westchnął, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pilota od telewizora. Włączył urządzenie, wypełniając pokój dźwiękami jakiegoś kiepskiego amerykańskiego serialu. Opadł na kanapę, przymykając oczy. Tęsknił za ciszą, ale jednocześnie się jej obawiał.
Cisza zmuszała do myślenia, a on za wszelką cenę starał się go ostatnio unikać.
Miał ochotę trzasnąć drzwiami własnego mieszkania, zejść piętro niżej i nawrzeszczeć na tego, kto w kółko puszczał tę cholerną piosenkę, ktokolwiek to był. Miał ochotę spakować walizkę, trzasnąć drzwiami, wyjechać do Norwegii i przez najbliższe pół roku udawać, że nie istnieje. Miał ochotę cofnąć czas i wszystko zmienić.
Zamiast tego zagryzł wargi i pogłośnił telewizor, bezskutecznie usiłując zagłuszyć dobiegającą z dołu muzykę.
Bał się. Bał się ciszy, chociaż ją kochał. Bał się jej, chociaż w tamtym momencie tak bardzo irytował go jej brak. Cisza kojarzyła mu się z chwilami siedzenia na belce i potem lotu, kiedy wyłączał się na otoczenie, nie słyszał wrzawy na trybunach, był tylko on, jego narty, wiatr, jego sport, jego miłość, jego życie. Wszystko, co umiał, wszystko, kim był, definiowało się w tych dwóch głupich deskach rozłożonych w kształt litery V. Tak myślał przez wiele lat swojego życia, praktycznie od zawsze, odkąd tylko zaczął trenować i pokochał skoki. Potem w jego życiu i sercu pojawiła się blondynka z szerokim uśmiechem i piegowatym nosem, a on dedykował jej każdy swój sukces. Dzięki niej i dzięki skokom wiedział, że żyje, wiedział, po co żyje i wiedział, co robić, żeby dalej żyć.
A potem wszystko się rozpieprzyło i został z niczym.
Zaklął pod nosem, ponownie sięgając po pilota i wyłączając telewizor.
– Przestań się nad sobą użalać i rusz dupę – warknął, patrząc na swoje odbicie w zgaszonym ekranie.
Bieganie zawsze było jednym z jego ulubionych sposobów na uspokojenie myśli. Ból zmęczonych mięśni skutecznie zagłuszał natrętny głosik w jego głowie. Poszedł do sypialni, niechętnie zerkając na sporą kupkę ubrań leżącą w kącie pomieszczenia.
Cholera, trzeba zrobić pranie.
Nadal nie mógł się przyzwyczaić do pamiętania o tak przyziemnych rzeczach. Tym zajmowała się jego narzeczona.
Wyciągnął z szafki względnie czyste dresy i zamienił na nie znoszone dżinsy, w międzyczasie rozglądając się za swoimi przesadnie dużymi słuchawkami do telefonu. Dostrzegł je na komodzie, wziął do ręki i z westchnieniem zauważył niewielką rysę. Musiała powstać, kiedy ostatnio wpadł na przystanku na tę wariatkę.
Muzyka na dole ucichła, ale Gregor nie zamierzał zmieniać z tego powodu planów. Wepchnął telefon do kieszeni spodni, wsunął słuchawki na uszy, założył adidasy i wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi z głośnym trzaśnięciem.
Zbiegał po schodach z najwyższego, czwartego piętra kamienicy, wpatrując się w ekran telefonu, szukając odpowiedniej listy piosenek w aplikacji, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Cholera, gdzieś musi być coś, czego nie słuchałem razem z Sandy.
Wreszcie znalazł odpowiednią playlistę. Uśmiechnął się pod nosem, wpinając kabel w wejście w telefonie i stuknął w ekran, włączając muzykę.
Zupełnie niepotrzebnie. Drugi raz w ciągu tygodnia wylądował na kolanach, telefon wypadł mu z ręki i potoczył się po schodach na drugie piętro.
– I mamy, cholera, komplet do porysowanych słuchawek – jęknął. Podniósł głowę, napotykając wściekłe spojrzenie brązowych oczu.
– Moja szarlotka, baranie! – warknęła stojąca przed nim dziewczyna. Dopiero zauważył, że klęczy w okolicy resztek całkiem apetycznie pachnącego ciasta. A wrzeszcząca na niego nowa sąsiadka to…
– Wariatka z przystanku – zauważył, podnosząc się i wycierając ręce o spodnie.
– We własnej wściekłej osobie – odparła dziewczyna, opierając dłonie o biodra i patrząc na Gregora wyzywająco. – Nie biega się po klatkach schodowych… wariacie.
Zerknął na schody, upewniając się, że nikt jeszcze nie ukradł mu telefonu i uśmiechnął się lekko, przekornie, patrząc na poirytowanie stojącej przed nim wariatki.
– A kto normalny lata po całym bloku z ciastem w rękach? I to w jakimś plastikowym pudełku, a nie na talerzu, jak normalni ludzie?
– Chciałam zanieść powitalne ciasto chłopakowi spod siedemnastki, skoro teraz tu mieszkam, a on też niedawno się wprowadził. A zresztą to nie twoja sprawa, co robię ze swoją prywatną szarlotką – prychnęła, zabawnie marszcząc brwi.
Uśmiechnął się znowu, ale tym razem inaczej, łagodniej.
– Dzięki – mruknął. Rzuciła mu pytające spojrzenie.
– Za co?
– Chłopak spod siedemnastki, Gregor, miło mi.
Wyciągnął w jej stronę rękę, uścisnęła ją po chwili wahania.
– Majka. Nie tak wyobrażałam sobie zawieranie znajomości z nowymi sąsiadami.
Wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko. Była ładna, miała ciepły, melodyjny głos i, jak zdążył zauważyć, niezły gust muzyczny. I chyba piekła dobre ciasta.
Hamuj, Schlierenzauer, nieważne, że blondynki są w twoim typie.
– Da się uratować trochę tej szarlotki? – spytał, unosząc brwi. Roześmiała się cicho.
– Pod jednym warunkiem – odparła, robiąc złośliwą minę. – Daj mi namiary na swoją kosmetyczkę, bo twoje brwi są ZABÓJCZE.

Siedzieli w kuchni, na niewygodnych, eleganckich krzesłach, dojadając resztki szarlotki i popijając kawę z mlekiem. Niewiele mówili, głównie zerkali na siebie ukradkiem, przyglądając się sobie badawczo.
– Lepiej pieczesz niż tańczysz – mruknął Gregor, otrzepując dłonie z okruszków. Prychnęła cicho, patrząc na niego z irytacją w brązowych oczach.
– Spadaj, tańczę całkiem nieźle – odparła, wydymając wargi. – Słuchaj, chłopaku spod siedemnastki, skoro już ustaliliśmy, że jesteś debilem z przystanku, mam do ciebie jedno pytanie.
– Zamieniam się w słuch – powiedział, z trudem powstrzymując śmiech. Bawił go sposób bycia dziewczyny, złośliwe uwagi i udawane obrażanie się.
– Jesteś mistrzem świata w jakiej dyscyplinie?
Nie takiego pytania się spodziewał. Zamarł, zatrzymując rękę z kubkiem w połowie drogi do ust, przygryzając nerwowo dolną wargę.
Mistrz świata, no tak. Zdążyłeś już o tym zapomnieć, Schlierenzauer, bo tak strasznie się boisz, że nigdy nie dorównasz temu staremu Gregorowi.
– Skąd wiesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, bo nie chciał mówić o dyscyplinie, o sukcesach, o całej tej przeszłości. Tak bardzo się tego bał. Jak dziecko, które w wielkim sklepie zgubiło swoją mamę, on zgubił samego siebie, swoją pasję, swój talent, i nie mógł tego wszystkiego odnaleźć.
– Wtedy na przystanku, jakiś chłopak pogratulował mi znokautowania mistrza świata. A nikogo innego nie walnęłam.
– Skoki narciarskie – mruknął po chwili, niemalże kuląc się pod naporem jej pytającego spojrzenia. – Indywidualnie tylko raz zdobyłem mistrzostwo, na dużej skoczni. No i raz w lotach, na mamucie.
– Jak dla mnie to wszystkie te skocznie są całkiem duże – parsknęła blondynka. Zaśmiał się cicho.
– Nie masz pojęcia o tym sporcie, co?
– Wiem, że jesteście wariatami, że Małysz był dobry i że jesteś mistrzem świata – odparła, uśmiechając się przekornie. Przewrócił oczami, nieudolnie ukrywając swoje rozbawienie.
– Dobra, twoja kolej. Opowiedz mi, jak wylądowałaś na tamtym przystanku.
– Wyszłam z dworca i przeszłam przez ulicę – mruknęła, nagle jakby zamykając się w sobie.
– A jak wylądowałaś na dworcu? – spytał. Przewróciła oczami, dokładnie w taki sam sposób, jak przed chwilą Gregor.
– Dojechałam pociągiem.
Prychnął, odstawiając kubek na blat stołu.
– Słuchaj, nie chcesz mówić, to nie mów, ale skoro wpakowałaś się do mnie z ciastem…
– … a ty wpakowałeś mi się w to ciasto… – weszła mu w słowo.
– … to myślałem, że chcesz się poznać. A to działa w dwie strony.
Westchnęła cicho, wbijając wzrok w okruszki rozrzucone na talerzyku, jakby szukała w nich odpowiedzi. Nagle wydawała się być zupełnie inna, już nie złośliwa i pewna siebie. Milczał, dawał jej czas.
– Przyjechałam z Polski, tu zamieszkałam z moją ciotką, Agnes. Zamierzam poszukać jakiejś pracy, pobyć tu pół roku, może rok, zależy, jak się wszystko ułoży.
– Dlaczego tu przyjechałaś?
Tym razem nie wahała się przed odpowiedzią.
– Uciekłam. Ale nie pytaj mnie, od czego.
– Ucieczka nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Wiesz o tym – zauważył. Uśmiechnęła się krzywo.
– Tak, wiem. Ale nie było lepszego.
Zamilkła, wpatrzyła się w okno, przez które widać było piękne szczyty Alp. Przyglądał jej się z uwagą, próbując poukładać w głowie splątane myśli.
Zaskoczyła go, już kilkakrotnie, mimo że właściwie znali się od kilkudziesięciu minut. Przeskakiwała pomiędzy nastrojami, nagle, bez ostrzeżenia, śmiała się, nagle poważniała, by po chwili zaskoczyć go złośliwą uwagą, na którą nie znajdował odpowiedzi. Intrygowała.
– A ty? Nie powinieneś mieć jakichś treningów, czegokolwiek? Może właśnie szedłeś, a ja ci przeszkodziłam? Przeszkadzam ci, prawda? – Prędko wyrzucała z siebie słowa, jakby chciała zamaskować, wymazać z jego pamięci to, co powiedziała kilka minut wcześniej. Jakby chciała przed nim udawać, że nie uciekła, chociaż sama się do tego przyznała.
Roześmiał się, pokręcił przecząco głową.
– Ostatnio… niewiele trenuję – odparł.
– Dlaczego? – spytała, patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnął się krzywo, podobnym uśmiechem, jak ona kilka minut wcześniej.
– Uciekłem. Ale nie pytaj mnie, dlaczego – wyjaśnił, z premedytacją powtarzając jej słowa. Zaśmiała się.
Brązowe oczy błyszczały w bladej twarzy. Gregor pomyślał nagle, że chciałby zrobić jej kilka zdjęć.
– Ktoś kiedyś mi powiedział, że ucieczka nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem – zauważyła. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Musiał być bardzo mądry – odparł. Majka przygryzła lekko dolną wargę.
– Nie, nie wydaje mi się, to raczej idiota – powiedziała, uśmiechając się złośliwie. – Będę się zbierać. Może jednak potrenujesz trochę, czy coś. Albo popatrzysz w swoje odbicie w lustrze, myśląc o tym, jaki jesteś wspaniały.
Zaśmiał się, wstając, odprowadził dziewczynę do drzwi.
– Wpadnij kiedyś – powiedział. – Albo ja wpadnę do ciebie.
Kiwnęła głową, chwytając za klamkę.
– Wiesz, gdzie mieszkam? Trafisz czy zostawić ci mapkę na wszelki wypadek? – spytała, robiąc niewinną minę. Pokręcił głową z dezaprobatą.
– Czekaj, mam jeszcze jedno pytanie. – Uniosła brwi. – O co ci chodziło z tymi brwiami, co?
Tym razem to ona się roześmiała, zabawnie mrużąc oczy.
– No bo są takie… idealne. I chciałam ci się odgryźć za tę wariatkę.
– Cały jestem idealny – odparł, uśmiechając się szeroko. Mrugnęła do niego, otwierając drzwi i wychodząc na klatkę schodową. Po chwili słyszał już tylko tupot stóp na schodach i szczęknięcie zamka piętro niżej.

Jestem idiotą.
Otulam się ciemnością pokoju, wpatrzony w smugę delikatnego światła księżyca wpadającą przez uchylone okno. Cisza, znowu cisza, zawsze cisza. Jedyne, co mam.
Miałem okazję wreszcie się komuś wygadać. Komuś, kto mnie nie zna, nie oceniałby mnie przez pryzmat mojej przeszłości, moich sportowych dokonań i prywatnych błędów. Miałem okazję, bo ta wariatka z przystanku upiekła świetne ciasto i przyszła do mnie, rozmawialiśmy, szczerze, bez wysiłku, jakbyśmy znali się od lat. Dużo milczeliśmy, ale to milczenie nie było między nami niezręczne.
Majka ma śliczne oczy.
Miałem okazję i jej nie wykorzystałem, bo boję się przyznać, że nie jestem tak idealny, jak przez lata się wszystkim wydawało.
Oszukuję, gram, udaję, to wychodzi mi najlepiej. Przed wszystkimi. Przed tymi, którzy znają mnie tylko jako zwycięzcę i tylko zwycięstw ode mnie oczekują. Przed tymi, którzy widzieli wszystkie moje upadki i pomagali mi się z nich podnieść. Przed tymi, którzy nie wiedzą o mnie nic. Udaję, nie umiem inaczej. Bo w oczach innych zawsze byłem idealny, genialny, nieporuszony. I nie umiem żyć inaczej.
A potem siedzę w ciszy, w ciemności, wściekły na siebie i nie umiem się odnaleźć w tym świecie, w którym wszystko ma wady i nikt nie jest idealny. Nawet ja. Szczególnie ja.
Piętro niżej rozbrzmiała piosenka, ta sama, którą słyszałem wtedy, zanim poznałem Majkę. Ale tym razem nie słyszałem muzyki, docierał do mnie tylko głos wokalistki. Głos, który nie należał do Emeli Sandé.
Uśmiechnąłem się lekko. Każdy ma jakiś talent.


No flaws when you're pretending.

~*~
Jak ktoś mnie obserwuje na twitterze to wie, jak wariuję przez to opowiadanie. A jeśli nie, to... ma szczęście, że nie czyta tych bredni, które tam wypisuję.
Gregor, kartoflu, wracaj szybko!

14 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział, cieszę się, że ho dodałaś. :) Majka poznała się z Gregorem i złapali fajny kontakt. Zapowiada się naprawdę świetnie. Może oboje będą dla siebie motywacją i wsparciem. 😄 A co do raeliów to ja od niedzieli wariuję, więc Schlieri trzemaj się! 💪😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, cieszę się, że się podoba:) Gregor jest silny i uparty, da radę:)

      Usuń
  2. Fantastyczny.. Pisz dalej bo jestem strasznie ciekawa dalszych perypetii... ����

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, Grin, obiecałam, więc jestem.
    Zastanawiam się, czy zabieg z "Denerwuję się" rozpoczynającym zarówno rozdział pierwszy, jak i ten jest celowy czy przypadkowy. Jeżeli celowy, to chcę cię pochwalić i ci pogratulować, bo bardzo fajnie to wygląda. Oboje są na takim etapie życia, że każdy kolejny dzień jest właściwie zagadką, dlatego nikogo nie powinno dziwić, że są tym odrobinę zaniepokojeni. Ta anafora podkreśla podobieństwo (o czym zresztą za moment) pomiędzy Majką i Gregorem.
    Od samego początku ciekawiło mnie, w którym momencie przepleciesz ze sobą ich historie - czy będzie to przed, czy już po zawieszeniu kariery przez Gregora. W tym rozdziale rozwiałaś moje wątpliwości i wydaje mi się, że dobrze wybrałaś z kilku względów. Pierwszy: jak ty go rozumiesz, dziewczyno! Weszłaś niemal do jego głowy, pokazałaś nam go jako zagubionego faceta, któremu los rzuca kłody pod nogi i który tak naprawdę nie wie, co ma dalej robić - wrócić, walczyć o to, by powrócić do dawnej świetności czy wręcz przeciwnie, już na stałe odstawić buty, odłożyć narty, odwiesić kask i kombinezon i znaleźć sobie jakiś nowy cel. Nowy sens. Drugi z tych powodów: oni się doskonale zrozumieją. Pewnie, wciąż nie wiemy, dlaczego Majka uciekła, ale fakt jest faktem - oboje zrobili unik, obojgu grunt usunął się spod nóg, oboje próbują wszystko od początku poukładać i szukają jakiejś stabilności. I to jest też to podobieństwo, o którym pisałam kilka linijek wyżej. Wszystko wskazuje na to, że razem będą się zbierać, kawałek po kawałku.
    Pisałaś, że chcesz, żeby to była dosyć lekka historia, wywołująca od czasu do czasu uśmiech na twarzy i póki co dobrze ci to idzie. Odkąd Gregor znokautował (po raz drugi, baran jeden!) Majkę, uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Bardzo to wszystko było ciepłe, od momentu poznania się do jej wyjścia. I - przyznam szczerze - popłakałam się przez uwagę o brwiach, potem spojrzałam na zdjęcia właśnie pod ich kątem i ryczałam po raz drugi, no bo trafiła w punkt. Pan Idealny, nie ma co, nawet brwi ma lepsze niż niejedna dziewczyna! XD
    No i cóż, jestem najzwyczajniej w świecie zachwycona, Grin. Powoli rozkręcającą się historią oraz Mają i Gregiem, których póki co kreujesz w niesamowity sposób (i faktycznie wydaje się, że nasi bohaterowie będą trochę do siebie podobni, tylko relacja między nimi całkowicie różna), bo nie są przerysowani, w żaden sposób sztuczni i nie wkładasz im w usta jakiś patetycznych zdań. Ja to mocno szanuję, tym bardziej, że mi samej nie zawsze to wychodzi (o czym się wkrótce przekonasz XD).
    Ściskam mocno! <3

    PS. Widzimy się po 20.02! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adeczka♥
      Już pisałam na tt, powtórzone "denerwuję się" było celowe. Chciałam właśnie pokazać to podobieństwo ich sytuacji. Zresztą na tym się te podobieństwa pewnie nie skończą ;)
      Wybór sezonu znowu celowy, znowu podobieństwa. Oni się zrozumieją, w tych momentach swojego życia.
      Cieszę się strasznie, że mój Gregor jest realny, że go dobrze pokazuję, że go rozumiem♥
      I bardzo się cieszę, że się uśmiechnęłaś, czytając ten rozdział :) bałam się, że moje dziwne poczucie humoru nikogo nie rozbawi. Zrobiłaś mi dzień, kobieto♥
      Dziękuję z całego serduszka♥♥
      PS. No proste! :D

      Usuń
  4. Idealny rozdział. Wybacz, ale mam nadzieję, że już nie każesz nam czekać tak długo ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. O mamuniu! Ja tutaj zostaję! Cóż muszę przyznać, że kiedyś długo walczyłam z awersją do Austriaków i Gregora, żeby teraz tylko polować na dobre opowiadania z nim w roli głównej.
    Coś często na siebie wpadają, ulica, klatka, a tak naprawdę zdaje się przecinają swoją ścieżki w trudnych dla siebie samych momentach życie, każe przed czymś ucieka, z czymś walczy, o czymś chce zapomnieć i zdaje się, że są dla siebie jak powiew świeżego powietrza. Chociaż na razie tylko aromat ciasta :)
    Czyżby Gregorowi piosenka Emeli przestała się już tak jednoznacznie kojarzyć?
    Czekam z niecierpliwością na następny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że chcesz tu zostać:)
      Ich ścieżki są podobne, oboje uciekają przed przeszłością, oboje udają. I spotykają się, przypadkiem, w podobnych punktach swojego życia.
      A piosenka Emeli jeszcze wróci :)
      dzięki!

      Usuń
  6. Dobry wieczór, to spóźniona ja.
    Poczytam sobie o Gregorze z wielką przyjemnością.
    Polubiłam go po Twoim "Where the wind blows". Zresztą, jak już wspominałam pod ostatnią miniaturką, widać, że Ty go lubisz, wychodzi Ci świetnie i jest bardzo naturalną postacią. I zawsze odrobinę tajemniczą w Twoim wykonaniu. Tutaj żyjący podwójnie, w sobie i na pokaz, w strachu i z pewnym siebie uśmiechem na ustach. Podoba mi się ta dwoistość i bardzo jestem ciekawa co się stanie, gdy pewnego dnia Gregor nie zdoła utrzymać swoich kłamstw.
    Przyłączam się zatem do klubu zaklinania rzeczywistości - wróć Gregor równie mocny jak dawniej, wróć kartoflu :)
    Pozdrawiam i do zobaczenia pod następny,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo, bardzo się cieszę, że tu jesteś!
      Nie da się ukryć, że Gregora bardzo lubię i bardzo lubię o nim pisać ;) i cieszę się, że wychodzi naturalnie, że wychodzi dobrze.
      Dwoisty, podoba mi się to określenie. Taki jest w mojej głowie właśnie, z zewnątrz inny, w środku inny.
      Dziękuję!

      Usuń
  7. Grin!
    Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że znowu regularnie blogujesz i jesteś tutaj z nami i ze swoim Kartoflem! Dni, w których widzę tutaj nowy rozdział, są najpiękniejsze! <3
    Bardzo podoba mi się, że te rozdziały są takie wyważone i w sam raz. W sensie, czuć, że coś wisi w powietrzu, że bohaterów dręczą ich własne problemy, ale nie brakuje takich humorystycznych akcentów. Jakby chociaż to o brwiach. Żebyś widziała, jak się śmiałam. Musiałam zrobić sobie przerwę w czytaniu, przysięgam. :D W bardzo fajny sposób odciążają całą historię, przy czym nie przeginasz w żadną stronę i w sumie jest to bardzo naturalne.
    Podoba mi się także relacja Majki i Gregora. Nie jest to czysta nienawiść, a tym samym nie raczysz nas dość oklepanym motywem. Owszem, czasem się przekomarzają, czasem sobie dowalają, ale widać, że mimo wszystko czują do siebie jakąś sympatię. I umieją ze sobą pogadać. Jak ludzie. Jak ZWYKLI ludzie, co ważne jest zwłaszcza w przypadku Gregora. Można powiedzieć, że Majka spadła mu z nieba, bo z racji tego, że o skokach wie raczej niewiele, nie będzie mogła oceniać go przez pryzmat jego kariery. Może więc być odpowiednią osobą, by się jej zwierzyć ze swoich wątpliwości czy coś. Myślę, że Gregor właśnie potrzebuje pogadać z kimś niezwiązanym ze skokami o sobie. Zawsze to dobrze spojrzeć na siebie z zupełnie innej perspektywy.
    A poza tym za Emeli Sande masz tak wielkiego plusa, że ja naprawdę nie wiem, jak pomieścić całą miłość do fly-into-me w moim serduszku!
    Okej, przepraszam za jakość tego komentarza, ale drineczkowanie jeszcze ze mnie nie uszło. Ale wiesz, ja KC z całego serduszka, trzymam za Was wszystkich tutaj kciuki i zawsze będę! Buziak!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kam, serduszko♥♥
      Cieszę się bardzo, że Ty się cieszysz, że Ci się podoba, że tu z nami jesteś i w ogóle bardzo bardzo się cieszę♥
      Nienawiści nie ma, bo nigdy wcześniej się nie spotkali, mają nowy start, są w podobnych momentach życia. Mogą sobie bardzo pomóc;) szczególnie, że dla Majki Gregor jest w zasadzie właśnie zwykłym chłopakiem, bo nic o nim nie wie, nie ma wielkiego pojęcia o skokach, więc też nie wie, kim Gregor w skokach jest. I to może być jej wielką zaletą;)
      A Emeli Sande, a przynajmniej jedna piosenka, jest moim hymnem Majki:)
      Kocham♥♥

      Usuń