Wrócę, bo kocham Majkę i Gregora.
A teraz bywam TU, bo muszę się wypisać bez sensu.

niedziela, 22 stycznia 2017

[01] Oderwać się


Denerwuję się.
Jak to jest spakować całe swoje życie w jedną, dużą walizkę? Trochę ubrań, kilka książek, resztę mam w elektronicznej formie na laptopie i czytniku. Przetarty na dnie plecak i duża torba zarzucona na ramię. Nic więcej mi tak naprawdę nie potrzeba. Wepchnięty w kieszeń dżinsów telefon i dowód osobisty. Trochę pieniędzy na start. Zapisany na pomiętej karteczce adres mieszkania jakiejś dalekiej, nigdy nie widzianej ciotki, u której mam się zatrzymać. W jedną walizkę spakowałam właściwie całe swoje życie. I jestem.
Wrócę do domu, to nie jest tak, że wyjechałam na zawsze. Wrócę, za pół roku, może za rok, chociaż wcale nie chcę tam tak naprawdę wracać. Bo bycie tam boli, a tu nie ma wspomnień.
Denerwuję się, boję się. I stoję na peronie dworca Innsbruck Hauptbahnhof, rozglądając się niepewnie, ale przecież jestem zdana tu tylko na siebie.
Innsbruck nie jest spełnieniem moich marzeń, ale tutaj mam ułatwiony start na ten czas, kiedy uciekłam z domu, od wspomnień, od bólu i tej cholernej wszechobecnej, ostentacyjnej nieobecności. A poza tym to kraj związany z moimi studiami, które przecież chcę kontynuować. To dla mnie szansa, na zdobycie doświadczenia, na wybicie się, na zapomnienie, na lepszą przyszłość.
Ale tak bardzo się boję.
Nie pasowałam tam, do tego małego miasteczka, nie pasowałam do wielkiego miasta, w którym zaczęłam studia. I mam wrażenie, że nie pasuję też tu, do Austrii, do tych Alp, rzeki, do tego pięknego Innsbrucka. Nie ma na świecie już miejsca, do którego tak całkowicie bym pasowała.
Boję się, chociaż przecież nie chcę się bać. Chcę odnaleźć swoje miejsce, chcę odnaleźć siebie, chcę pasować do Innsbrucka. Chcę, żeby, dla odmiany, coś się wreszcie ułożyło tak, jakbym tego chciała.
Nie wiem, gdzie poniesie mnie los, co dla mnie planuje, ale stawię temu czoła, najlepiej i najodważniej, jak umiem.

Gotta keep moving on, moving on

Tramwaj numer trzy jak na złość się spóźniał, a słońce świeciło jej prosto w oczy. Zmrużyła powieki, marszcząc nos, ale na próżno, promienie nadal oślepiały. Kolejne pojazdy pojawiały się na przystanku, wypuszczając ludzi, zabierając czekających, a Majka nadal stała na przystanku jak głupia, w obcym mieście, wśród obcych ludzi, zagubiona, niepewna siebie, a jednocześnie w dziwny sposób przekonana, że była dokładnie tu, gdzie powinna być. Jakby jakiś dziwny głos szeptał jej do ucha, że tu, w Innsbrucku, przydarzy jej się coś dobrego. Że tu jej życie stanie się takie, jakie powinno być. Dobre. Że wszystko się jakoś, w magiczny sposób ułoży.
Niby nie wierzę w przeznaczenie, ale mam dobre przeczucia co do tego miejsca. Świeci słońce, jest ciepło, w drodze nie miałam żadnych problemów, ten cholerny tramwaj też przecież za chwilę przyjedzie.
Przecież musi być dobrze.
Roześmiała się, sama do siebie, na wpół wesoło, na wpół ironicznie. Dobre przeczucia. Socharska, wariujesz tu. To pewnie od tego słońca.
Przymknęła oczy, wystawiając twarz do nieba. Skoro już świeci, a jej tramwaj nadal nie nadjeżdżał, to mogła chociaż spróbować złapać jeszcze trochę opalenizny. Ktoś na przystanku włączył muzykę z telefonu, chyba nieświadomy, że nie podłączył jeszcze słuchawek.
A przynajmniej chciała wierzyć, że tutaj ludzie znają zasady dobrego wychowania i przebywania w publicznej przestrzeni lepiej, niż jej rodacy w ukochanej stolicy.
Popularna piosenka, całkiem dobra do tańca, rozbrzmiała na ulicy niedaleko dworca kolejowego. Zaśmiała się znowu.
Nikt mnie tu jeszcze nie zna, a przystanek jest prawie pusty, co mi szkodzi.
Śmiejąc się, zaczęła się obracać wokół siebie, udając, że umie tańczyć. Pierwszy obrót. Drugi. Trzeci. Zaczynało kręcić jej się w głowie. Czwarty. Śmiała się głośno, to chyba naprawdę przez to słońce. Piąty. Szós… zderzenie.
Wylądowała tyłkiem na chodniku, natychmiast otwierając oczy i rozglądając się wokół. Naprzeciwko Majki klęczał młody chłopak, chyba trochę zbyt chudy w stosunku do swojego wzrostu, z drogimi słuchawkami na uszach i wściekłym wyrazem twarzy.
– Cholera – syknęła, odruchowo używając polskiego.
– Kurwa – zaklął on, po niemiecku, z charakterystycznym, austriackim akcentem. – Co ty, wariatko, robisz?
Cały jej wcześniejszy strach się gdzieś ulotnił, była po prostu, po ludzku poirytowana. Siedzeniem na chodniku, co wcale nie było spełnieniem jej marzeń, wściekłą miną tego chłopaka przed nią, tym, że akurat nadjechał jej tramwaj i nie zdążyłaby do niego wskoczyć, słońcem znowu świecącym jej prosto w oczy.
A Majka od zawsze dziwnie reaguje na ostre światło.
– Tańczę – burknęła. – Nie biega się po przystankach.
– A tym bardziej się na nich nie tańczy – odparł, wstając z kolan i przegarniając dłonią ciemne włosy. – Wariatka, skąd tyś się urwała?
Zmrużyła oczy.
– Z twoich koszma…APSIK! …rów.
Właśnie dlatego nienawidziła ostrego słońca. Głupia, dziwna relacja między nosem i źrenicami, które zamiast się po prostu, po ludzku zwężać, wysyłają sygnał KICHAĆ.
Szatyn roześmiał się, poprawiając słuchawki na uszach.
– To lepiej tam wracaj – mruknął. Spojrzał na nią z góry, uśmiechając się lekko. Domyślała się, jak musiała wyglądać, nadal siedząc na tym brudnym chodniku, mrużąc oczy i usiłując powstrzymać kolejne kichnięcia, lewą ręką na oślep próbując namacać walizkę i stojący obok niej plecak, a prawą masując obolały od upadku pośladek.
– Z chęcią, bo przez ciebie uciekł mi tramwaj – stęknęła, mozolnie podnosząc się na nogi.
– Bo na mnie lecisz. Jak wszystkie.
Poruszył brwiami i odbiegł, pozostawiając po sobie pomieszany zapach potu i drogiego żelu pod prysznic.
– Nie lecę, tylko wleciałam! Niechcący! – wrzasnęła za nim, ale już jej nie słyszał.
Chłopak, który włączył muzykę, zaczął bić jej brawo. Westchnęła i dygnęła lekko, łapiąc się za brzeg cienkiej kurtki i unosząc go jak skraj sukienki.
– Znokautować mistrza świata i jeszcze go ochrzanić za to, że uciekł ci tramwaj. Dziewczyno, jesteś moją bohaterką – roześmiał się. – Tobias jestem.
– Majka – uścisnęła wyciągniętą dłoń, lewą ręką podtrzymując plecak położony na walizce. – Miło mi cię… Mój tramwaj! Muszę lecieć!
Zabrała plecak, walizkę, poprawiła wiszącą na ramieniu torbę i wskoczyła przez ostatnie drzwi do pojazdu. Znalazła wolne miejsce, usiadła i odetchnęła z ulgą. Teraz tylko wysiąść na odpowiednim przystanku.
Zaraz, chwila… Jak to znokautowałam mistrza świata?

I gotta take a risk, take a chance, make a change

Koflerstrasse, przynajmniej tak twierdzi karteczka, to miejsce, gdzie spędzę najbliższe kilka miesięcy.
 Niedawno wyremontowana kamieniczka, trzecie piętro, mieszkanie numer trzynaście. Kiedyś lubiłam trzynastki, były moją szczęśliwą liczbą. Potem był trzynasty marca i gabinet numer trzynaście, koszmarnie złe wieści i wszystko się zmieniło.
Wrócił strach, stałam przed drzwiami do budynku, wpatrując się w namazany na karteczce adres i kod do domofonu i nie byłam w stanie się poruszyć. Sparaliżowało mnie.
Nowy start, nowi ludzie, wszystko nagle było nowe wokół mnie. Nie lubiłam zmian, a w ostatnich miesiącach wszystko wokół mnie się zmieniało, wirowało, a ja nie mogłam tego zatrzymać. Ten wyjazd był jednym z niewielu przełomowych momentów, które wydarzyły się w moim życiu z mojej woli, a nie wbrew niej. Chciałam wyjechać, chciałam wyrwać się z małego, rodzinnego miasta i wielkiej stolicy, chciałam wyrwać się z Polski, zacząć coś nowego, chociaż na pół roku, może rok. Odpocząć, zapomnieć, pozwolić opaść emocjom i wyciszyć się wspomnieniom.
Tak, bałam się. Ale przecież po to przyjechałam do Innsbrucka, żeby stawić czoła moim lękom.
Przede wszystkim samotności.

Out of the darkness and into the sun
But I won’t forget all the ones that I love

Wcisnęła kolejno numer mieszkania, kratkę i czterocyfrowy kod dostępu. Domofon zapikał głośno. Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, próbując pohamować drżenie dłoni.
– Nie masz się czego bać, Majka – mruknęła sama do siebie.
Powoli weszła po schodach na trzecie piętro, z wysiłkiem ciągnąc za sobą wypchaną walizkę i pomstując pod nosem na brak jakiejkolwiek windy. Wejście do mieszkania, które miało być jej domem przez najbliższe kilka miesięcy, opatrzone było mosiężnym numerkiem i fantazyjną kołatką. Niepewnie zastukała do drzwi i cofnęła się o krok, przygryzając wargi.
Otworzyła jej uśmiechnięta szeroko kobieta koło sześćdziesiątki, wysoka, zadbana, wyciągając w moją stronę ręce w ciepłym geście.
– Maja, tak? – zapytała z tym charakterystycznym, austriackim akcentem. Kiwnęła głową.
– Tak, dzień dobry. Dziękuję, że mogę u pani… cioci mieszkać – poprawiła się. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wychodząc na korytarz i chwytając rączkę walizki.
– Wchodź do mieszkania, nie stój tak na klatce, zrobię herbatę, coś do jedzenia, porozmawiamy sobie… – Mówiła szybko, ciepłym, przyjemnym tonem. – I żadna pani ani ciocia, tylko Agnes, po prostu. No chodź, rozgość się.
Posłusznie wkroczyła za nią do przytulnego mieszkania, z każdym krokiem czując, jak coraz bardziej się uśmiecha, a coraz mniej się boi.
Poprowadziła Majkę do niewielkiej, jasnej kuchni, z dużym oknem, z którego rozciągał się widok na miasto i górujące nad nim szczyty Alp. Usiadła na krześle, rozglądając się z ciekawością. Po chwili Agnes postawiła przede nią talerz kanapek i gorącą herbatę.
– Dziękuję – mruknęła, owijając palce wokół rozgrzanego kubka. Ciotka usiadła naprzeciw blondynki, przyglądając jej się uważnie.
– Więc… opowiesz mi coś o sobie? – spytała.
– Studiuję germanistykę, właściwie to pierwszy stopień już skończyłam, a przed magisterką chciałam zrobić sobie rok przerwy. Pomyślałam, że fajnie byłoby przez ten czas poznać jakiś kraj związany ze studiami, mama powiedziała, że mamy rodzinę w Innsbrucku, zadzwoniła do cioci… znaczy do ciebie, Agnes, ty się zgodziłaś, żebym przez chwilę z tobą pomieszkała… No i jestem tutaj – zakończyła, nieco niezręcznie, uśmiechając się krzywo. Agnes odpowiedziała szerokim uśmiechem, przesuwając nieco w jej stronę talerz z kanapkami.
– Jedz, na pewno jesteś głodna po podróży – powiedziała. – Mam nadzieję, że będzie ci się tu dobrze mieszkało.
– Postaram się jak najszybciej znaleźć pracę, a wtedy jakiś pokój, żeby nie siedzieć ci na głowie. Do tego czasu oczywiście zwrócę za rachunki i wszelkie koszty mojego pobytu tutaj – odparła Majka. Agnes zaśmiała się, kręcąc głową.
– Możesz mieszkać, ile tylko chcesz, to mieszkanie jest i tak za duże na jedną osobę. Okolica jest spokojna, sąsiedzi bardzo mili. Niedawno wprowadził się taki młody chłopak, piętro wyżej, bezpośrednio nad nami. Dziwny jakiś taki, chociaż miły, nie można powiedzieć. Dużo biega, czasami głośno słucha muzyki, małomówny trochę. Zresztą, sama się przekonasz, poznasz wszystkich, zadomowisz się – uśmiechnęła się ciepło. – Zjadłaś? Świetnie. Chodź, pokażę ci twój pokój.
Poprowadziła ją do niewielkiego pomieszczenia sąsiadującego z kuchnią. W środku było przytulnie, na brzoskwiniowych ścianach wisiały zdjęcia alpejskich krajobrazów. Na wprost drzwi, pod oknem, stało solidne, drewniane biurko i proste krzesło. Po prawo znajdował się nieduży regał z szafą na ubrania, po lewo stało pojedyncze łóżko, nakryte narzutą w ciemnoczerwone kwiaty.
– Mam nadzieję, że ci się podoba – odezwała się Agnes.
– Jest pięknie – odparła dziewczyna, uśmiechając się szeroko. Ciotka poklepała ją lekko po plecach i po chwili przyciągnęła pod drzwi pokoju jej walizkę.
– Proszę, rozgość się, rozpakuj. Ja muszę wyjść do sklepu, pozałatwiać kilka spraw. Klucze od domu leżą na półce pod lustrem, w przedpokoju. Czuj się jak u siebie w domu.
Po chwili drzwi trzasnęły w przedpokoju. Majka z westchnieniem opadła na łóżko, wbijając wzrok w sufit.
Nowe miejsce, nowy rozdział. Nowe życie? Być może. Sięgnęła po telefon i wybrała znajomy numer telefonu.
Odebrała po chwili.
– Maja?
– Cześć, mamo – rzuciła do słuchawki. – Już dotarłam, wszystko w porządku. Agnes jest bardzo miła.
– Cieszę się – odparła, głosem jakby nabrzmiałym od łez. Wiem przecież, jej też nie jest łatwo. Nikomu z nas nie jest łatwo po tym wszystkim.
– Kocham cię, mamuś – powiedziała Majka. – Odezwę się jutro wieczorem, na skype’ie, pogadamy sobie dłużej.
– Ja ciebie też kocham. I… Maju… Trzymaj się tam.
– Ty też.
Rozłączyła się. Trzymać się? Trzymam się od zawsze. Ktoś przecież musi.
Z kieszeni spodni wygrzebała pomięte zdjęcie, towarzyszące jej na każdym kroku przez ostatnie kilka miesięcy. Pamiątka z dzieciństwa, cała, wesoła rodzina uwieczniona na fotografii. Szczęście zatrzymane w czasie.

– Nie zapomnę – mruknęła do pomiętego kawałka papieru. – Nigdy.

~*~
No to ruszamy. I oby teraz jakoś poszło.
Stresik jest, nie powiem, i najchętniej sprawdzałabym wszystko jeszcze z pięćdziesiąt razy, ale obiecałam sobie, że będzie dziś. Bo kiedy, jak nie 22?
Alles gute.

15 komentarzy:

  1. Dobra, wiemy juz na kogo wpadła dzięki Tobiasowi, dzięki ciotce wiemy rowniez ze za chwile sie spotkają. Wiemy także, ze początki w nowych miejscach nie należą do łatwych. Tym bardziej, ze czasami nawet najlepszy student germanistyki nie jest w stanie poradzic sobie z dialektem (to znam z autopsji). Co więcej, jak sie od czegos ucieka to i początki sa jeszcze trudniejsze, niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nienawidzę komentarzy pisanych w telefonie...

      Trzymam kciuki za Majkę, przeczuwam, ze moze stało sie cos z ojcem? Albo rodzeństwem? Jakas choroba skoro mowa o gabinecie?
      Czekam na kolejne rozdziały! I Grzesia 😄

      Usuń
    2. Początki są zawsze trudne, ale czasami mimo wszystko łatwiejsze, niż pozostanie tam, gdzie się było. Szczególnie, jeśli uda się znaleźć jakieś wsparcie.
      A Grześ będzie niedługo :)
      dzięki!

      Usuń
  2. Tobias? Tym to mnie zaskoczyłaś ;) Bardzo... intrygujące opowiadanie, zawsze jak takie czytam to zastanawiam się, czy ja się do tego nadaję, ale mniejsza o to... Rozdział świetny i ja już chcę kolejny ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, cieszę się, że coś zaintrygowało:)

      Usuń
  3. No to zapowiada się ciekawie 😉 Wyczuwam, dobre opowiadanie i czekam na dalsze rozdziały... 😀

    OdpowiedzUsuń
  4. Sesja za pasem, więc to idealna pora, żeby napisać komentarz (chociaż mój umysł jest jeszcze konkretnie przytłumiony (tzn. bardziej niż zwykle) po grypie i antybiotyku).
    Pierwsza rzecz: zaskoczyłaś mnie formą tego rozdziału. Mam na myśli to, że po prologu, który był dosyć, jakby to ująć, poważny, może nieco przytłaczający, w historię właściwą wchodzimy właściwie z uśmiechem. Bo właśnie taki pojawił się na mojej twarzy, gdy Majka, w oczekiwaniu na tramwaj, zaczęła tańczyć. Z jednej strony mamy nowe miasto, znaczące zmiany, swego rodzaju ucieczkę, w pewnym sensie - nowe życie, ale z drugiej, jak to Maja ujęła, mamy też dobre przeczucia. Musi być dobrze. Więc nie ma sensu się dołować, na zapas martwić, lepiej się uśmiechać, czerpać radość z nawet tak prozaicznych rzeczy jak włączona na głośnik telefonu piosenka. I właśnie to w zachowaniu bohaterki nam serwujesz. Fajnie, bardzo fajnie, że nie popadasz w żaden patos.
    Druga sprawa: "mistrz świata". Podoba mi się sposób, w jaki go powolutku kreujesz. Jeszcze nie wiem, w którą stronę to dokładnie pójdzie, ale na chwilę obecną bardzo przypadła mi do gustu jego pewność siebie. Na razie daleko mu do Gregora Nienawidzę Rodzaju Ludzkiego, za którym średnio przepadam i mam nadzieję, że taki nie będzie. (Ale nawet jeżeli, to w twoim wykonaniu kupię każdą jego wersję!)
    Co dalej... Ach, wiem, że do tego jeszcze daleko, ale nie mogę się doczekać, kiedy wyjaśni się, dlaczego Maja wyjechała z Polski. Widziałam, że jedna z dziewczyn próbuje zgadywać, ale ja swoje ewentualne domysły zostawię na razie dla siebie, najwyżej później powiem ci, czy miałam rację chociaż w minimalnym stopniu.
    I na koniec: fajno, że nasz mistrz przypadkiem mieszka nad Majką. To znaczy, że niedługo znów się spotkają i już zacieram z niecierpliwością rączki.
    Powodzenia i do następnego!
    Grüße und küsse! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adeczka♥ Już Ci mówiłam, jak się cieszę, że z nami tu będziesz!♥
      Chciałam, nadal chcę, żeby to opowiadanie było dość lekkie, nie komediowe, bo tego nie umiem pisać, ale wywołujące od czasu do czasu uśmiech na twarzy. Za dużo było wielkiej powagi i wielkiego dramatu ostatnio w moim otoczeniu, chcę jakiejś pozytywnej lekkości;)
      Dlatego Majka tańczy na przystanku, dlatego Gregor jest, jaki jest;)
      A jak się wyjaśni, od czego Majka uciekła, to koniecznie podziel się swoimi domysłami!
      Dziękuję♥♥

      Usuń
  5. Gdy Cię czytam, czuję się, jakbym cofnęła się w czasie do licealnych czasów. Co prawda od tamtego czasu Twoje pisanie wywindowało na jeszcze wyższy poziom, ale wciąż został w nim ten cudowny, greenberrowy styl, który kocham całym serduszkiem.
    I tak. Majka w nowym mieście! Z jednej strony jest pewna obaw, ale to całkowicie uzasadnione - kto nie stresuje się zaczynaniem życia właściwie od początku? Z drugiej, to przecież Innsbruck (a nie, to tylko moja miłość). Z drugiej, Majka poczuła nadzieję na to, że w sumie życie jeszcze może się ułożyć. Na początku trochę się bałam, że to, co zostawiła w Polsce, padnie cieniem na jej nowy rozdział, że podejdzie do Innsbrucka z większym dystansem, może lekką niechęcią, że bardziej potraktuje bycie tam jak karę. Na szczęście całkowicie się pomyliłam. Majka wzięła oddech i... zaczęła tańczyć na przystanku! Wariatka, że tak powtórzę za znokautowanym mistrzem świata. Wiesz, podobała mi się ta scena. Była taka przyjemna, lekka, wiosenna. Taka dająca nadzieję. Jeszcze nie wiem na co, ale tak, zdecydowanie pełna nadziei. Nie mogłam się przestać uśmiechać, takie to było ciepłe i urocze.
    Gregory, ach! Trudno na razie wywnioskować, jaki jest, ale po tych kilku zdaniach czuję, ze mi sie spodoba. Czuć było dystans, ale nie był też chamski czy jakiś przerażająco arogancji. Był... ludzki :D Aczkolwiek może nieco zmęczony popularnością? No nic, nie będę się na razie tym zajmować. Ale coś mi mówi, że niedawno został sąsiadem Agnes i że jego los szybciutko skrzyżuje się z losem Polski.
    Grin, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że już kocham to opowiadanie. Kochałabym wszystko, co byś napisała, ale Gregusiowe opowiadanie to już w szczególności. Trzymam mocno kciuki i życzę wena!
    Buziak!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. KAAM♥
      Boże, te licealne, blogonetowe czasy, takie piękne♥
      Majka to wariatka, ale hej, tylko wariaci są coś warci;)
      Gregsy, ten to w ogóle jest agent. Dochodzę do wniosku, że strasznie trudno zrobić Gregsy'ego, który nie jest totalną łajzą ani totalną ciapą. Tak, żeby ani nie warczał tylko na wszystkich, ani tylko nie użalał się nad sobą.
      A ja kocham Ciebie i dziękuję dziękuję z całego serduszka♥

      Usuń
  6. Super się zapowiada :) Jak znajdziesz chwilkę to zapraszam do mnie http://runoflove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Wpadłam z poślizgiem, sesyjnym.
    Wpadam z chęcią, bo lubię Gregora. Nawet gdy zachowuje się jak chujek. I jest zarozumiały, bezczelny. Lubię taką bezczelność w ludziach, im większy chuj, tym bardziej Annie jest zadowolona.
    Źle to brzmi, oj źle.
    Ale wracając do opowiadania - jest uciekająca Maja i fakt, że domyślam się do czego tam doszło i zastanawiam się tak po ludzku, czy jesteś tego pewna.
    I Gregor. Czytając Twoją zajewkę na tt nim, opowidaniem, Majką, wszystkim to boję się, czego tu doświadczę. Czy będę zalewać się łzami, krztusić się śmiechem i nie dowierzać? Boję się tego, co Ci do głowy wpadło. Ale jednocześnie nie mogę się doczekać, żeby to odkryć w całości.
    Pisz, pisz, bo gdy piszemy jesteśmy jeszcze piękniejsze.

    Całuje, Ann.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam Ci już, jestem pewna.
      Majka uciekła, szuka nowego startu w Innsbrucku. Może znajdzie. A może znowu ucieknie.
      I trochę bezczelny Gregor. Ale o Gregorze wiemy bardzo niewiele;)
      Dzięki :)

      Usuń