♫ Szyba ♫
Uciekłam.
Kiedyś byłam odważniejsza, kiedyś stawiałam czoła przeciwnościom. Kiedyś wszystko było inne.
Teraz tkwię w Innsbrucku, w ciemnym pokoju, wpatruję się w gwiazdy za oknem i nie mogę zasnąć. Kolejną noc z rzędu przyglądam się uśpionemu miastu, sama cierpiąc na bezsenność. I kolejną noc z rzędu zastanawiam się, czy na pewno dobrze zrobiłam.
Decyzję o wyjeździe podjęłam po rozmowach z najbliższymi. Uznali, że to będzie dla mnie najlepsze, oderwanie się od wspomnień, od miejsc, które zrobiły się przerażająco puste. I chociaż niektórzy powtarzali, że uciekam, nie zmieniłam zdania. Posłuchałam najbliższych, zawsze tak robiłam, ufałam im. Nadal im ufam. Tylko nie jestem już pewna, czy wystarczająco dobrze mnie znają. I nie jestem pewna, czy znam samą siebie.
Tęsknię za swoją odwagą, za tym cudownym poczuciem pewności, że wiem, co robię, że robię to dobrze, że za zakrętem nie natknę się na kolejny ból i rany. Tęsknię za czasami, kiedy nie bałam się pokazywać publicznie, jaka jestem w rzeczywistości. Kiedy w ogóle się nie bałam.
Powoli poznaję Innsbruck, uczę się tego miasta. Szukam pracy, staram się poznawać nowych ludzi. Może podświadomie chcę, żeby ktoś wreszcie wyciągnął ze mnie całą bolesną prawdę. Może chcę wreszcie przestać się trzymać. Może chcę pęknąć, rozsypać się na milion kawałeczków i zaczekać, aż ktoś poskłada mnie w jedną całość, nową, lepszą, piękniejszą. Może chcę znowu poczuć się małą dziewczynką, o którą ktoś się zatroszczy.
Agnes jest przemiła, opiekuńcza, ale nie nachalna. Dużo rozmawiamy wieczorami, kiedy wróci już z pracy. Ale rozmawiamy na neutralne tematy. Ja nie umiem się jej zwierzać, ona nie naciska. Ale tak jest dobrze.
Wiem, że mogłaby mi pomóc, że mogę jej zaufać, ale nie potrafię. Nikomu tutaj nie potrafię zaufać, odgrodziłam się niewidzialną szybą i nie jestem w stanie jej rozbić. Uciekam przed ludźmi, chociaż tak bardzo tęsknię za kontaktem z nimi.
Uciekam przed wszystkim i nie potrafię przestać biec.
Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina
I tam są wszyscy, a naprzeciw - ty.
Wieczorne światła otulały wąskie, rzadko uczęszczane uliczki Innsbrucka. Szła powoli, ze słuchawkami na uszach, bezmyślnie nucąc pod nosem piosenkę z ulubionego musicalu. Nie miała ochoty na żadne rozmowy, poważne czy te o niczym. Chciała pobyć sama ze sobą, poukładać sobie w głowie wszystkie splątane myśli. Chciała dać sobie czas dla siebie, na łzy, na tęsknotę, na bycie sobą. Nie hamowała się. Nie miała już na to siły.
Zatrzymała się, wbiła wzrok w niebo, pociemniałe już, poznaczone bladym światłem gwiazd. Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Poczuła pieczenie w kącikach oczu. Tęskniła. Za mocno, by dać sobie z tym radę.
Przez ciche takty muzyki przebijał się dźwięk zbliżających się, szybkich kroków. Odsunęła się w bok, schodząc nadbiegającemu z drogi. Zupełnie niepotrzebnie.
– Majka?
Uniosła brwi, patrząc na wysokiego, młodego mężczyznę.
– Nie sądziłam, że tu cię spotkam – mruknęła. – Cześć, Tobias.
Uścisnęli sobie dłonie, uśmiechając się lekko. Przygryzła wargi, niezręcznie wbijając wzrok w swoje buty.
– Dobrze cię widzieć, całą i zdrową, nie leżącą na chodniku – powiedział. Parsknęła cichym śmiechem. Pierwsze spotkanie jej i Tobiasa. Pierwsze spotkanie jej i Gregora. Jej początek w Innsbrucku.
– Też się cieszę, że tym razem stoję – odparła. Przyglądał jej się z uwagą, unosząc lekko brwi.
– Zorientowałaś się już, kogo wtedy znokautowałaś? – spytał. – Bo wtedy chyba jeszcze nie miałaś pojęcia, kto to.
Przygryzła wargi, hamując wybuch śmiechu na wspomnienie spotkania na klatce schodowej.
– Tak, mniej więcej – powiedziała. – Ale już po tym, jak wpadł na mnie na schodach, a ja na niego nawrzeszczałam. Znowu. – Tobias rzucił jej pytające, rozbawione spojrzenie. – Zupełnie przypadkiem mieszka nade mną. I wywalił moją szarlotkę na podłogę.
Austriak roześmiał się głośno, zerkając na jakiś punkt ponad jej ramieniem.
– Fascynujesz mnie, dziewczyno – mruknął. – Chodź na kawę, tu niedaleko jest świetna kawiarnia. Opowiesz mi o tym twoim sąsiedzie.
– Ty też mi o nim opowiesz – odparła, kiwając głową.
Usiedli przy małym, okrągłym stoliku w kącie niedużego, przytulnego lokalu. Po chwili uśmiechnięta kelnerka w średnim wieku przyniosła dwa parujące kubki kawy.
– Więc? – zaczął Tobias, przyglądając jej się uważnie. – Jakim cudem mieszkasz pod Schlierenzauerem?
Wzruszyła ramionami, wbijając wzrok w swoje splecione na stoliku dłonie.
– Tak wyszło – mruknęła. – Ja chwilowo mieszkam z ciotką, on się niedawno wprowadził piętro wyżej. Wpadliśmy na siebie na klatce schodowej, posiedzieliśmy trochę razem. Miło się z nim rozmawiało, chociaż to trochę palant. W sumie często ostatnio rozmawiamy. Wiem, że trenuje skoki i że jest całkiem niezły.
– Trenował – poprawił ją Tobias. – Na początku roku zawiesił karierę, potem doszła ciężka kontuzja, nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci.
Przygryzła wargi, patrząc na siedzącego naprzeciw niej Austriaka.
– Jak to zawiesił karierę? Dlaczego? – spytała. Nagle migawki niezwiązanych ze sobą, irracjonalnych myśli zaczęły w jej głowie układać się w jedną całość. Jego obraz, ten pozbawiony masek, ten prawdziwy. Nagle pomyślała, że są do siebie podobni. Że on też przed czymś ucieka.
– Kiedyś Schlierenzauer wygrywał wszystko, jak leci. Zaczął bardzo wcześnie, szybko stał się jednym z najlepszych. Żywa legenda skoków, i to jeszcze grubo przed trzydziestką. A potem coś przestało funkcjonować. Krążyły różne teorie, podobno się wypalił, podobno doszły jakieś problemy osobiste, ale nieszczególnie się tym interesowałem. W każdym razie, Schlierenzauer przestał skakać tak, jak wszyscy by się tego po nim spodziewali. I chyba przede wszystkim tak, jak sam tego od siebie oczekiwał. Po konkursie tutaj, w Innsbrucku, ogłosił, że zawiesza karierę sportową i zniknął. Wrócił do Austrii z zerwanym więzadłem krzyżowym i praktycznie zerowymi szansami na powrót do skoków.
Westchnęła cicho. Coraz więcej rozumiała. Coraz bardziej chciała poznać Gregora, tego prawdziwego, nie takiego, którego tylko udaje.
– Pewnie dlatego nie chciał o tym opowiadać – mruknęła, bardziej do siebie niż to Tobiasa. Dopiła kawę, ukrywając twarz za kubkiem. Czuła na sobie badawcze spojrzenie towarzysza, ale nie miała ochoty na dalszą rozmowę na temat Schlierenzauera.
Jakbym mówiła o sobie. Przestraszony, złamany, poddał się, uciekł, odciął się od przeszłości i udaje, że ona się nigdy nie wydarzyła. Zrobiłaś dokładnie to samo, Socharska.
Emocjonalna autowiwisekcja.
– Muszę już iść – powiedziała, wygrzebując z torebki drobne. Położyła pieniądze na stoliku i wstała, ignorując natarczywy, pytający wzrok Tobiasa.
– Zostaw mi chociaż swój numer telefonu – poprosił. Zawahała się, ale po chwili wyrecytowała ciąg cyfr.
– ...sześć, osiem, dwa. Dobra, mam, dzięki. Zapisałem cię jako "wariatka z przystanku" – oznajmił. Uśmiechnęła się lekko.
– Majka wystarczy, ale jak wolisz – odparła. Odruchowo odgarnęła włosy z twarzy, unikając spojrzenia swojego towarzysza.
W jego spojrzeniu było zbyt dużo pytań, dokładnie takich, jakie powinna sama sobie postawić. A ona po prostu bała się na nie odpowiedzieć.
Nie czekała na jego odpowiedź, uśmiechnęła się, na wpół przepraszająco, na wpół przekornie, i szybkim krokiem wyszła z kawiarni. Chłodne powietrze wrześniowego wieczoru uderzyło ją w twarz, wybudzając z otępienia. Słyszała za sobą kroki Tobiasa, przyspieszyła, przypadkiem kierując się nie tu, gdzie powinna, oddalając się od domu. Byle tylko uciec od troskliwych spojrzeń, niewygodnych rozmów i pytań, na które nie chciała odpowiedzieć nawet sobie samej.
Bo była gotowa potępić Gregora za ucieczkę przed całym światem, a jednocześnie zrobiła dokładnie to samo, wyjeżdżając do Innsbrucka.
Szła bezmyślnie, prosto przed siebie, nieznanymi uliczkami miasta, nie zastanawiając się nawet nad tym, jak wróci do domu, usilnie odpychając od siebie natarczywe, bolesne myśli. Na parterze jednej z mijanych kamienic właśnie ktoś słuchał muzyki przy otwartych oknach. Głos Freddie’ego Mercury’ego wyśpiewywał, że przedstawienie musi trwać, mimo łamiącego się serca.
Zatrzymała się, oparła plecami o ścianę, zaciskając powieki. Ulubiona piosenka ojca.
Przedstawienie musi trwać. Trzeba iść dalej. Dalej walczyć, mimo strachu, mimo bólu.
Tylko jak, cholera, w ogóle funkcjonować, jak to wszystko aż fizycznie boli? Jak mam nie płakać na środku chodnika, w obcym mieście, kiedy słyszę tę piosenkę? Jak mam się, do cholery, nie poddawać, być silna i dzielna, jak wcale taka nie jestem? Jak jestem słaba, krucha, potłuczona i obolała, a ramion, które chroniły przed światem, już nie ma?
Nie wstrzymywała łez, nie wycierała mokrych policzków. Kucała na chodniku, pod czyimiś oknami, płacząc, tak stereotypowo i banalnie, w padającym deszczu.
A potem usłyszała znajomy głos.
– Wstawaj.
Popatrzyła w górę, napotykając spojrzenie orzechowych oczu Schlierenzauera. Wyciągał w jej stronę dłoń, ale nie uśmiechał się. Był… zły? Zawiedziony? Zmartwiony? Nie potrafiła tego określić.
– Co ty tu robisz? – spytała słabo. Prychnął cicho, machając wyciągniętą do niej ręką.
– To raczej ja powinienem zapytać, czemu siedzisz na chodniku pod cudzymi oknami, na drugim końcu miasta, i ryczysz w rytm przebojów lat osiemdziesiątych, ale to nie czas i miejsce na takie rozmowy – mruknął. – A do tego pewnie nie umiałabyś trafić do domu.
W pierwszym momencie chciała zaprotestować, powiedzieć mu, że doskonale wie, gdzie jest, czuje się świetnie i usiadła tu, żeby posłuchać muzyki. Ale to nie miało sensu, Schlierenzauer nie był głupi ani ślepy i widział, w jakim jest stanie. Westchnęła cicho i chwyciła końce jego palców. Widziała, że przewrócił oczami, ale pomógł jej wstać.
– Dzięki – mruknęła. Kiwnął głową, przyglądając się jej z uwagą.
– Masz szczęście, dziewczyno, że lubię biegać w tej okolicy – rzucił. – Wracamy po mojemu czy jak normalni ludzie, spacerkiem? – zapytał. Popatrzył na jej buty, sandałki na chwiejnym obcasie, i znowu przewrócił oczami. – No w takich butach na pewno nie dasz rady biec. Ech, baby, zawsze z wami same problemy.
– Odpieprz się – warknęła. – Jak chcesz to biegnij stąd, spadaj w podskokach, co tylko sobie wymarzyłeś, dam sobie radę.
Zaśmiał się cicho, trącając palcami wierzch jej dłoni. Zadrżała.
– Nie wkurzaj się aż tak, gwiazda, próbuję ci pomóc – powiedział. Uniosła brwi w sarkastycznym niedowierzaniu. – No tak. Zobacz, jak się wściekłaś to przestałaś płakać.
Prychnęła cicho.
– Wcale nie płakałam – mruknęła bez sensu.
– I nie dasz sobie rady, bo nie masz pojęcia, jak trafić do domu, prawda? – spytał. Z wahaniem pokiwała głową, starając się nie patrzeć Gregorowi w oczy. Wbiła wzrok w nierówno ułożoną kostkę na chodniku, pociągając nosem.
Poczuła dotyk chłodnych palców na swoim nadgarstku.
– Chodź, zaprowadzę cię. I nie rycz już, bo nie wziąłem chusteczek.
Nie chciała przyznawać się do swoich słabości. Nie chciała pokazywać bólu. Ale przecież nie miała już wyjścia.
Przestało padać. Poszła z nim, ramię w ramię.
Gdy obojętnie mijają mnie przechodnie
Próbuję wierzyć, że przetrze się ta mgła,
Że będę mogła znów naprawdę czegoś dotknąć
I cud się stanie - zniknie tafla szkła
Gubię się.
Nasze stopy wybijały równy, niezbyt szybki rytm. Gregor wyraźnie dostosowywał tempo marszu do mnie i moich piekielnie niestabilnych obcasów. Milczał, o nic nie pytał, a mi to odpowiadało. Nie chciałam mówić. Mimo, że pewnie powinnam.
– Dzięki, Gregor – mruknęłam w końcu. Nic nie powiedział, jakby mnie w ogóle nie słyszał. Powtórzyłam głośniej.
– Słyszałem za pierwszym razem, Majka – powiedział spokojnie, bez emocji.
– Więc dlaczego nie odpowiedziałeś? – spytałam. Milczał przez chwilę.
– Bo nie chcę naciskać, mam w głowie sporo pytań, a jeśli zacznę mówić, mogę je niechcący zadać – odparł. Przygryzłam wargi, wahając się przez moment.
Czasami trzeba stanąć oko w oko z prawdą, przede wszystkim przed samą sobą.
– Pytaj – powiedziałam. – Najwyżej nie odpowiem.
Milczał przez dłuższą chwilę. Spojrzałam na niego kątem oka, wbijał wzrok w swoje buty.
– Płakałaś z tego samego powodu, z którego uciekłaś z Polski? – zapytał.
– Nie uciek… tak. Z tego samego powodu.
Czułam jego wzrok na sobie, ale tym razem to ja wpatrywałam się w czubki moich sandałów.
– Od czego uciekłaś?
– Strachu, bólu. Samotności. Pustki. Nieobecności kogoś, za kim bardzo tęsknię. Chyba chciałam uciec od samej siebie. Zapomniałam, że nie mogę swoich myśli i wspomnień zostawić w pudełku na biurku.
– A ja zapomniałem, że swoich lęków i niespełnionych marzeń nie da się zamknąć w szafie razem z nartami.
Odważyłam się na niego popatrzeć. Uśmiechał się, blado, smutno, w zamyśleniu pocierając dłonią nieogoloną szczękę. Orzechowe tęczówki błyszczały mu niezdrowym blaskiem.
Emocjonalna autowiwisekcja.
Szturchnął mnie lekko w bok, pokazując na coś przed nami.
– Zobacz, to Bergisel. Moja skocznia. I cmentarz pod nią, widać go z belki. Na dzieciakach, które pierwszy raz tu skaczą, zawsze robi niesamowite wrażenie. Przypomina, jak niebezpieczny może być nasz sport.
Zadrżałam.
– Nie lubię cmentarzy – mruknęłam, uparcie odwracając wzrok. – Za dużo wspomnień. I bliskich ludzi.
Milczał przez dłuższą chwilę, cisza między nami drżała niepokojąco.
– A ja nawet nie mam wspomnień na cmentarzu – powiedział cichutko. Zatrzymałam się, wstrząśnięta jego słowami, zbyt przerażona, żeby próbować zrozumieć, co miał na myśli.
Gregor też stanął, dwa kroki przede mną, odwrócił się i kolejny raz tego dnia wyciągnął do mnie dłoń.
– No chodź, mała, potłuczona polska wariatko, już późno, chciałbym się wyspać, jeśli pozwolisz.
Roześmiałam się na moment, patrząc mu w oczy. Gdzieś pod warstwą wesołości tlił się niesamowity smutek. I strach, byłam tego pewna. Przecież byliśmy tacy sami, a ja też się bałam.
Impulsywnie, nie zastanawiając się nad tym, co robię, chwyciłam jego dłoń i przez moment tak szliśmy, trzymając się za ręce, nic nie mówiąc. Przeszkodził nam znak, który musieliśmy minąć z dwóch różnych stron, dalej szliśmy po prostu obok siebie, rozmawiając o jego pasji do gotowania i wystawie fotografii, którą planował.
Na pożegnanie, pod drzwiami mieszkania Agnes, potargał mi włosy, czysto braterskim gestem. Zabierając dłoń, niechcący dotknął palcami mojego policzka.
Wtedy po raz pierwszy przemknęła mi przez głowę myśl, że zakochuję się w Schlierenzauerze.
~*~
Do dupy ten rozdział, do dupy moja aktywność na bloggerze i do tego rozwala mi formatowanie. Przepraszam.
Super rozdział, opowiadanie coraz ciekawsze i bardziej wyciągające :) czekam na kolejny i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA mi to się marzy, żeby te rozdziały bardziej rozbudowane były :D ale rozumiem, autor - jego opowiadanie - jego wizja. Niemniej czuję ogromny niedosyt. Ale to chyba dobrze. Wciąż tu jestem i wciąż czytam. I wciąż czekam na kolejny :) A bezpośredniość ostatniego zdania, to bardzo miła odmiana w dzisiejszych opowiadaniach xD
OdpowiedzUsuńDużo weny i wolnego czasu życzę :)
M.
Jestem bardzo spóźniona i kajam się, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Na dodatek to będzie tak krótki i beznadziejny komentarz, że lepiej by pewnie było, gdybym go w ogóle nie pisała, także przepraszam. :|
OdpowiedzUsuńW każdym razie: wciąż jestem zachwyconą, małą bułą. Tylko nie wiem, czy bardziej zachwyca mnie historia, czy twój sposób ubierania wszystkiego w słowa. Pewnie jedno i drugie w równym stopniu. Fajnie to wszystko się kształtuje, cieszę się, że nie zapomniałaś o Tobiasie i jeszcze pewnie odegra niemałą rolę w historii, super, że powolutku, powolutku odkrywasz karty i przedstawiasz nam powód ucieczki Majki. No i ostatnie zdanie, och, jak się rozczuliłam, urocza ta jej bezpośredniość i tym bardziej będę wyczekiwać kolejnego rozdziału i tego, co nam w nim przedstawisz.
Ściskam cię bardzo mocno, życzę wytrwałości w drodze do Matki i dużo weny do pisania. Trzym się, Grin :*
Czekamy!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że do Nas wrócisz. Opowiadanie super a ten ostatni rozdział wcale nie do dupy. Te drobne gesty Gregora,urocze.:) życzę weny. Wróć
OdpowiedzUsuńCzekamy!:)
OdpowiedzUsuńNadal czekamy
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością. Mam nadzieje że wrócisz.
OdpowiedzUsuń