Wrócę, bo kocham Majkę i Gregora.
A teraz bywam TU, bo muszę się wypisać bez sensu.

niedziela, 22 stycznia 2017

[01] Oderwać się


Denerwuję się.
Jak to jest spakować całe swoje życie w jedną, dużą walizkę? Trochę ubrań, kilka książek, resztę mam w elektronicznej formie na laptopie i czytniku. Przetarty na dnie plecak i duża torba zarzucona na ramię. Nic więcej mi tak naprawdę nie potrzeba. Wepchnięty w kieszeń dżinsów telefon i dowód osobisty. Trochę pieniędzy na start. Zapisany na pomiętej karteczce adres mieszkania jakiejś dalekiej, nigdy nie widzianej ciotki, u której mam się zatrzymać. W jedną walizkę spakowałam właściwie całe swoje życie. I jestem.
Wrócę do domu, to nie jest tak, że wyjechałam na zawsze. Wrócę, za pół roku, może za rok, chociaż wcale nie chcę tam tak naprawdę wracać. Bo bycie tam boli, a tu nie ma wspomnień.
Denerwuję się, boję się. I stoję na peronie dworca Innsbruck Hauptbahnhof, rozglądając się niepewnie, ale przecież jestem zdana tu tylko na siebie.
Innsbruck nie jest spełnieniem moich marzeń, ale tutaj mam ułatwiony start na ten czas, kiedy uciekłam z domu, od wspomnień, od bólu i tej cholernej wszechobecnej, ostentacyjnej nieobecności. A poza tym to kraj związany z moimi studiami, które przecież chcę kontynuować. To dla mnie szansa, na zdobycie doświadczenia, na wybicie się, na zapomnienie, na lepszą przyszłość.
Ale tak bardzo się boję.
Nie pasowałam tam, do tego małego miasteczka, nie pasowałam do wielkiego miasta, w którym zaczęłam studia. I mam wrażenie, że nie pasuję też tu, do Austrii, do tych Alp, rzeki, do tego pięknego Innsbrucka. Nie ma na świecie już miejsca, do którego tak całkowicie bym pasowała.
Boję się, chociaż przecież nie chcę się bać. Chcę odnaleźć swoje miejsce, chcę odnaleźć siebie, chcę pasować do Innsbrucka. Chcę, żeby, dla odmiany, coś się wreszcie ułożyło tak, jakbym tego chciała.
Nie wiem, gdzie poniesie mnie los, co dla mnie planuje, ale stawię temu czoła, najlepiej i najodważniej, jak umiem.

Gotta keep moving on, moving on

Tramwaj numer trzy jak na złość się spóźniał, a słońce świeciło jej prosto w oczy. Zmrużyła powieki, marszcząc nos, ale na próżno, promienie nadal oślepiały. Kolejne pojazdy pojawiały się na przystanku, wypuszczając ludzi, zabierając czekających, a Majka nadal stała na przystanku jak głupia, w obcym mieście, wśród obcych ludzi, zagubiona, niepewna siebie, a jednocześnie w dziwny sposób przekonana, że była dokładnie tu, gdzie powinna być. Jakby jakiś dziwny głos szeptał jej do ucha, że tu, w Innsbrucku, przydarzy jej się coś dobrego. Że tu jej życie stanie się takie, jakie powinno być. Dobre. Że wszystko się jakoś, w magiczny sposób ułoży.
Niby nie wierzę w przeznaczenie, ale mam dobre przeczucia co do tego miejsca. Świeci słońce, jest ciepło, w drodze nie miałam żadnych problemów, ten cholerny tramwaj też przecież za chwilę przyjedzie.
Przecież musi być dobrze.
Roześmiała się, sama do siebie, na wpół wesoło, na wpół ironicznie. Dobre przeczucia. Socharska, wariujesz tu. To pewnie od tego słońca.
Przymknęła oczy, wystawiając twarz do nieba. Skoro już świeci, a jej tramwaj nadal nie nadjeżdżał, to mogła chociaż spróbować złapać jeszcze trochę opalenizny. Ktoś na przystanku włączył muzykę z telefonu, chyba nieświadomy, że nie podłączył jeszcze słuchawek.
A przynajmniej chciała wierzyć, że tutaj ludzie znają zasady dobrego wychowania i przebywania w publicznej przestrzeni lepiej, niż jej rodacy w ukochanej stolicy.
Popularna piosenka, całkiem dobra do tańca, rozbrzmiała na ulicy niedaleko dworca kolejowego. Zaśmiała się znowu.
Nikt mnie tu jeszcze nie zna, a przystanek jest prawie pusty, co mi szkodzi.
Śmiejąc się, zaczęła się obracać wokół siebie, udając, że umie tańczyć. Pierwszy obrót. Drugi. Trzeci. Zaczynało kręcić jej się w głowie. Czwarty. Śmiała się głośno, to chyba naprawdę przez to słońce. Piąty. Szós… zderzenie.
Wylądowała tyłkiem na chodniku, natychmiast otwierając oczy i rozglądając się wokół. Naprzeciwko Majki klęczał młody chłopak, chyba trochę zbyt chudy w stosunku do swojego wzrostu, z drogimi słuchawkami na uszach i wściekłym wyrazem twarzy.
– Cholera – syknęła, odruchowo używając polskiego.
– Kurwa – zaklął on, po niemiecku, z charakterystycznym, austriackim akcentem. – Co ty, wariatko, robisz?
Cały jej wcześniejszy strach się gdzieś ulotnił, była po prostu, po ludzku poirytowana. Siedzeniem na chodniku, co wcale nie było spełnieniem jej marzeń, wściekłą miną tego chłopaka przed nią, tym, że akurat nadjechał jej tramwaj i nie zdążyłaby do niego wskoczyć, słońcem znowu świecącym jej prosto w oczy.
A Majka od zawsze dziwnie reaguje na ostre światło.
– Tańczę – burknęła. – Nie biega się po przystankach.
– A tym bardziej się na nich nie tańczy – odparł, wstając z kolan i przegarniając dłonią ciemne włosy. – Wariatka, skąd tyś się urwała?
Zmrużyła oczy.
– Z twoich koszma…APSIK! …rów.
Właśnie dlatego nienawidziła ostrego słońca. Głupia, dziwna relacja między nosem i źrenicami, które zamiast się po prostu, po ludzku zwężać, wysyłają sygnał KICHAĆ.
Szatyn roześmiał się, poprawiając słuchawki na uszach.
– To lepiej tam wracaj – mruknął. Spojrzał na nią z góry, uśmiechając się lekko. Domyślała się, jak musiała wyglądać, nadal siedząc na tym brudnym chodniku, mrużąc oczy i usiłując powstrzymać kolejne kichnięcia, lewą ręką na oślep próbując namacać walizkę i stojący obok niej plecak, a prawą masując obolały od upadku pośladek.
– Z chęcią, bo przez ciebie uciekł mi tramwaj – stęknęła, mozolnie podnosząc się na nogi.
– Bo na mnie lecisz. Jak wszystkie.
Poruszył brwiami i odbiegł, pozostawiając po sobie pomieszany zapach potu i drogiego żelu pod prysznic.
– Nie lecę, tylko wleciałam! Niechcący! – wrzasnęła za nim, ale już jej nie słyszał.
Chłopak, który włączył muzykę, zaczął bić jej brawo. Westchnęła i dygnęła lekko, łapiąc się za brzeg cienkiej kurtki i unosząc go jak skraj sukienki.
– Znokautować mistrza świata i jeszcze go ochrzanić za to, że uciekł ci tramwaj. Dziewczyno, jesteś moją bohaterką – roześmiał się. – Tobias jestem.
– Majka – uścisnęła wyciągniętą dłoń, lewą ręką podtrzymując plecak położony na walizce. – Miło mi cię… Mój tramwaj! Muszę lecieć!
Zabrała plecak, walizkę, poprawiła wiszącą na ramieniu torbę i wskoczyła przez ostatnie drzwi do pojazdu. Znalazła wolne miejsce, usiadła i odetchnęła z ulgą. Teraz tylko wysiąść na odpowiednim przystanku.
Zaraz, chwila… Jak to znokautowałam mistrza świata?

I gotta take a risk, take a chance, make a change

Koflerstrasse, przynajmniej tak twierdzi karteczka, to miejsce, gdzie spędzę najbliższe kilka miesięcy.
 Niedawno wyremontowana kamieniczka, trzecie piętro, mieszkanie numer trzynaście. Kiedyś lubiłam trzynastki, były moją szczęśliwą liczbą. Potem był trzynasty marca i gabinet numer trzynaście, koszmarnie złe wieści i wszystko się zmieniło.
Wrócił strach, stałam przed drzwiami do budynku, wpatrując się w namazany na karteczce adres i kod do domofonu i nie byłam w stanie się poruszyć. Sparaliżowało mnie.
Nowy start, nowi ludzie, wszystko nagle było nowe wokół mnie. Nie lubiłam zmian, a w ostatnich miesiącach wszystko wokół mnie się zmieniało, wirowało, a ja nie mogłam tego zatrzymać. Ten wyjazd był jednym z niewielu przełomowych momentów, które wydarzyły się w moim życiu z mojej woli, a nie wbrew niej. Chciałam wyjechać, chciałam wyrwać się z małego, rodzinnego miasta i wielkiej stolicy, chciałam wyrwać się z Polski, zacząć coś nowego, chociaż na pół roku, może rok. Odpocząć, zapomnieć, pozwolić opaść emocjom i wyciszyć się wspomnieniom.
Tak, bałam się. Ale przecież po to przyjechałam do Innsbrucka, żeby stawić czoła moim lękom.
Przede wszystkim samotności.

Out of the darkness and into the sun
But I won’t forget all the ones that I love

Wcisnęła kolejno numer mieszkania, kratkę i czterocyfrowy kod dostępu. Domofon zapikał głośno. Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, próbując pohamować drżenie dłoni.
– Nie masz się czego bać, Majka – mruknęła sama do siebie.
Powoli weszła po schodach na trzecie piętro, z wysiłkiem ciągnąc za sobą wypchaną walizkę i pomstując pod nosem na brak jakiejkolwiek windy. Wejście do mieszkania, które miało być jej domem przez najbliższe kilka miesięcy, opatrzone było mosiężnym numerkiem i fantazyjną kołatką. Niepewnie zastukała do drzwi i cofnęła się o krok, przygryzając wargi.
Otworzyła jej uśmiechnięta szeroko kobieta koło sześćdziesiątki, wysoka, zadbana, wyciągając w moją stronę ręce w ciepłym geście.
– Maja, tak? – zapytała z tym charakterystycznym, austriackim akcentem. Kiwnęła głową.
– Tak, dzień dobry. Dziękuję, że mogę u pani… cioci mieszkać – poprawiła się. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wychodząc na korytarz i chwytając rączkę walizki.
– Wchodź do mieszkania, nie stój tak na klatce, zrobię herbatę, coś do jedzenia, porozmawiamy sobie… – Mówiła szybko, ciepłym, przyjemnym tonem. – I żadna pani ani ciocia, tylko Agnes, po prostu. No chodź, rozgość się.
Posłusznie wkroczyła za nią do przytulnego mieszkania, z każdym krokiem czując, jak coraz bardziej się uśmiecha, a coraz mniej się boi.
Poprowadziła Majkę do niewielkiej, jasnej kuchni, z dużym oknem, z którego rozciągał się widok na miasto i górujące nad nim szczyty Alp. Usiadła na krześle, rozglądając się z ciekawością. Po chwili Agnes postawiła przede nią talerz kanapek i gorącą herbatę.
– Dziękuję – mruknęła, owijając palce wokół rozgrzanego kubka. Ciotka usiadła naprzeciw blondynki, przyglądając jej się uważnie.
– Więc… opowiesz mi coś o sobie? – spytała.
– Studiuję germanistykę, właściwie to pierwszy stopień już skończyłam, a przed magisterką chciałam zrobić sobie rok przerwy. Pomyślałam, że fajnie byłoby przez ten czas poznać jakiś kraj związany ze studiami, mama powiedziała, że mamy rodzinę w Innsbrucku, zadzwoniła do cioci… znaczy do ciebie, Agnes, ty się zgodziłaś, żebym przez chwilę z tobą pomieszkała… No i jestem tutaj – zakończyła, nieco niezręcznie, uśmiechając się krzywo. Agnes odpowiedziała szerokim uśmiechem, przesuwając nieco w jej stronę talerz z kanapkami.
– Jedz, na pewno jesteś głodna po podróży – powiedziała. – Mam nadzieję, że będzie ci się tu dobrze mieszkało.
– Postaram się jak najszybciej znaleźć pracę, a wtedy jakiś pokój, żeby nie siedzieć ci na głowie. Do tego czasu oczywiście zwrócę za rachunki i wszelkie koszty mojego pobytu tutaj – odparła Majka. Agnes zaśmiała się, kręcąc głową.
– Możesz mieszkać, ile tylko chcesz, to mieszkanie jest i tak za duże na jedną osobę. Okolica jest spokojna, sąsiedzi bardzo mili. Niedawno wprowadził się taki młody chłopak, piętro wyżej, bezpośrednio nad nami. Dziwny jakiś taki, chociaż miły, nie można powiedzieć. Dużo biega, czasami głośno słucha muzyki, małomówny trochę. Zresztą, sama się przekonasz, poznasz wszystkich, zadomowisz się – uśmiechnęła się ciepło. – Zjadłaś? Świetnie. Chodź, pokażę ci twój pokój.
Poprowadziła ją do niewielkiego pomieszczenia sąsiadującego z kuchnią. W środku było przytulnie, na brzoskwiniowych ścianach wisiały zdjęcia alpejskich krajobrazów. Na wprost drzwi, pod oknem, stało solidne, drewniane biurko i proste krzesło. Po prawo znajdował się nieduży regał z szafą na ubrania, po lewo stało pojedyncze łóżko, nakryte narzutą w ciemnoczerwone kwiaty.
– Mam nadzieję, że ci się podoba – odezwała się Agnes.
– Jest pięknie – odparła dziewczyna, uśmiechając się szeroko. Ciotka poklepała ją lekko po plecach i po chwili przyciągnęła pod drzwi pokoju jej walizkę.
– Proszę, rozgość się, rozpakuj. Ja muszę wyjść do sklepu, pozałatwiać kilka spraw. Klucze od domu leżą na półce pod lustrem, w przedpokoju. Czuj się jak u siebie w domu.
Po chwili drzwi trzasnęły w przedpokoju. Majka z westchnieniem opadła na łóżko, wbijając wzrok w sufit.
Nowe miejsce, nowy rozdział. Nowe życie? Być może. Sięgnęła po telefon i wybrała znajomy numer telefonu.
Odebrała po chwili.
– Maja?
– Cześć, mamo – rzuciła do słuchawki. – Już dotarłam, wszystko w porządku. Agnes jest bardzo miła.
– Cieszę się – odparła, głosem jakby nabrzmiałym od łez. Wiem przecież, jej też nie jest łatwo. Nikomu z nas nie jest łatwo po tym wszystkim.
– Kocham cię, mamuś – powiedziała Majka. – Odezwę się jutro wieczorem, na skype’ie, pogadamy sobie dłużej.
– Ja ciebie też kocham. I… Maju… Trzymaj się tam.
– Ty też.
Rozłączyła się. Trzymać się? Trzymam się od zawsze. Ktoś przecież musi.
Z kieszeni spodni wygrzebała pomięte zdjęcie, towarzyszące jej na każdym kroku przez ostatnie kilka miesięcy. Pamiątka z dzieciństwa, cała, wesoła rodzina uwieczniona na fotografii. Szczęście zatrzymane w czasie.

– Nie zapomnę – mruknęła do pomiętego kawałka papieru. – Nigdy.

~*~
No to ruszamy. I oby teraz jakoś poszło.
Stresik jest, nie powiem, i najchętniej sprawdzałabym wszystko jeszcze z pięćdziesiąt razy, ale obiecałam sobie, że będzie dziś. Bo kiedy, jak nie 22?
Alles gute.